wtorek, 26 marca 2013

Imagine #4 - Justin Bieber

Dedykacja dla wspaniałej, cudownej, ślicznej i kochanej Belieber - @UgLysz ♥♥


            Dotąd wiodłaś cudowne życie. Miałaś przyjaciół, wysoką pozycję w klasie, pieniądze, drogie ciuchy i gadżety, drugą połówkę, odnosiłaś sukces za sukcesem… Nie martwiło cię nieszczęście innych, bo w końcu nie dotyczyło to ciebie…
            Nie spodziewałaś się, że twój dotychczasowy świat legnie w gruzach, że stracisz niemal wszystko… ale za to zyskasz coś znacznie lepszego, cenniejszego…
            To miała być twoja wielka lekcja życia.
            Jak przed każdymi zawodami (tym razem jechałaś na olimpiadę gimnastyczną), musiałaś zrobić testy wydolnościowe. Mierzenie ciśnienia, osłuchiwanie serca, pobieranie krwi, prześwietlenia… to dla ciebie nie była żadna nowość, więc bez żadnych obaw poddałaś się badaniom. „W końcu to tylko rutyna” – mówiłaś sama do siebie. Słuchałaś swojej ulubionej piosnki, wpatrując się w strzykawkę, która napełniała się twoją krwią. Już nie przerażał cię ten widok.
Jak zwykle po tych rytuałach umówiłaś się z przyjaciółkami na zakupy. Dzisiaj jednak nie czułaś się najlepiej. Byłaś ospała i bolała cię głowa. Usprawiedliwiałaś to stresem przed zawodami. Po dwóch latte było już nieco lepiej. Nabyłyście nowe kostiumy na występy (do układu solowego i drużynowego). Po udanym wypadzie na miasto udałaś się na salę do ćwiczeń. Przez 2 godziny poprawiałaś swój układ. Po powrocie do domu zasnęłaś.
Przez następny tydzień nie byłaś w formie. Ciągle było ci słabo, non stop puszczała ci się krew z nosa, a raz nawet zemdlałaś. Czułaś się wykończona. Obwiniałaś siebie, że stworzyłaś za trudny układ i teraz nie dajesz rady, a wycieńczony organizm się mści.
Po męczących i trudnych siedmiu dniach zadzwonił lekarz. Przyszły już wyniki, ale kazał przyjechać tobie z mamą, powiedział, że to ważne. Uznałaś to za podejrzane, jednak zawołałaś matkę i ruszyłyście w kierunku kliniki. Najlepszy lekarz sportowy miał wielu pacjentów, więc stanęłyście w kolejce. Ciągle źle się czułaś, więc usadowiłaś się na sofie przy drzwiach gabinetu doktora i odleciałaś.
Kiedy ponownie otworzyłaś oczy, na korytarzu było już pusto. Rozejrzałaś się dookoła. Drzwi gabinetu były uchylone. Słyszałaś rozmowę lekarza z twoją mamą. Jej głos był roztrzęsiony, jakby płakała.
- Ale… panie doktorze… to jakaś wielka pomyłka… przecież ona nie może być chora… Przecież to jeszcze dziecko!
- Proszę pani, sprawdziłem to, bo też nie mogłem w to uwierzyć. Niestety, wszystko się zgadza… naprawdę mi przykro…
- O czym pan mówi? Przykro?! Ona cierpi! – twoja matka płakała.
- To właśnie było powodem osłabienia, omdleń, krwawień… Musze niestety powiadomić panią, że [T.I.] nie będzie mogła wziąć udziału w tych zawodach.
Na te słowa lekarza zdębiałaś. Nie wiedziałaś, o co chodzi, ale kwestia wycofania się z zawodów dla ciebie nie wchodziła w grę. Byłaś wściekła. Zaczęłaś płakać. Co ci jest…?
- Ona musi! Przecież to dla niej wszystko! Tyle się przygotowywała… to jeszcze tylko miesiąc… troszkę poćwiczy i da radę! Tylko te ostatnie zawody…
- Jeśli pani pozwoli córce trenować w takim stanie, może tej olimpiady nie dożyć.
Teraz naprawdę się przestraszyłaś. Co takiego ci jest, że treningi mogą cię zabić? Coraz bardziej się bałaś. Nie chciałaś usłyszeć diagnozy.
- Co…? – kobieta, z którą przyjechałaś była załamana.
- Musimy jak najszybciej rozpocząć terapię. Wtedy będziemy mieć większe szanse na wygraną. Rak to nie przelewki…
Oniemiałaś. Nic do ciebie nie docierało. Przecież nie możesz mieć raka… nie ty…
Bezwładnie opadłaś na ziemię. Zwinęłaś się w kulkę, kryjąc twarz w dłoniach. Przecież to nie może być prawda… jesteś za młoda na śmierć… jeszcze nic nie osiągnęłaś, nie możesz tak po prostu odejść…
Po twojej głowie łatało tylko jedno hasło.
Białaczka…
Usłyszałaś skrzypienie drzwi. Poczułaś czyjąś rękę na swoich plecach.
- Skarbie, nie płacz, wszystko będzie dobrze… damy radę…
- Mamo, nie… nie damy rady… nic nie będzie dobrze, a ja umrę – mówiłaś powoli, bez emocji, wymierzając perfekcyjny cios w serce kobiety. Zerwałaś się i zaczęłaś biec. Nie wiedziałaś, dokąd, byle dalej.
            Twój organizm był już wykończony. Nie wytrzymał.
            Obudziłaś się po jakimś czasie. Leżałaś w szpitalnej sali, byłaś przebrana w jakąś piżamę i podpięta do kroplówki oraz jakiegoś monitorka. Na stoliku obok stała butelka soku, bułka i twój telefon. Pielęgniarka przyniosła ci porcję leków. Byłaś niezwykle wyczerpana. Ugryzłaś śniadanie dwa razy, połknęłaś tabletki i znowu usnęłaś.
            Tak wyglądały kolejne dni.
            Budziłaś się tylko po to, by łyknąć garść niesamowicie silnych środków. Po raz pierwszy miałaś chemioterapię. Włosy wypadały ci garściami. Nie miałaś już brwi i rzęs. Twoja cera była nienaturalnie biała, jak ściana. Pomimo, że przesypiałaś jakieś 20 godzin dziennie, miałaś wielkie sińce pod oczami.
            Nie chciałaś już żyć. Wolałaś się poddać i już nie męczyć.
            Na oddziale nie byłaś sama, jednak z nikim nie chciałaś nawiązać żadnego kontaktu. Byłaś zbyt krucha psychicznie.
            Ciągle mówiłaś o śmierci. Planowałaś nawet swój pogrzeb.
            Nie kontaktowałaś się z żadnym że znajomych. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś i co się z tobą dzieje. Ani przyjaciele, ani chłopak.
            Nastąpił jednak dzień zmian. A wszystko zaczęło się od… wizyty jakiejś sławnej gwiazdy w szpitalu, w którym przebywałaś. Nikt nie wiedział, kto to, a jak wiedział, to nie mógł powiedzieć.
Poszłaś do łazienki, umyłaś głowę (już w ogóle nie miałaś włosów), zmieniłaś piżamę, założyłaś czystą, fioletową chustkę i przeszłaś się po korytarzu. Pomyślałaś, że masz dość. Szybko zwróciłaś się w stronę swojej sali, po czym uruchomiłaś telefon. Po raz pierwszy od… dawna. Miałaś mnóstwo nieodebranych połączeń, wiadomości, wszystkie od znajomych. Co się stało, gdzie jesteś, czy żyjesz… Napisałaś krótką wiadomość do najbliższych przyjaciół i chłopaka. „Szpital świętego Tomasza, trzecie piętro, sala numer 60. Czekam”. Bałaś się jak cholera, ale nie było już odwrotu. Po otrzymaniu raportu ponownie wyłączyłaś urządzenie.
Opadłaś na łóżko. Zasnęłaś, jak zwykle. Obudziłaś się po godzinie. Właśnie była u ciebie twoja mama. Nic nie mówiąc, zostawiła zakupy i wyszła. W ogóle nie rozmawiałyście. Była na ciebie zła, że nie wierzysz w wyzdrowienie.
Po chwili twoje serce przyspieszyło. Przez szybkę ujrzałaś swojego chłopaka (można go tak w ogóle jeszcze nazwać? Nie gadaliście przez miesiące) w towarzystwie dwóch dziewczyn. Zobaczył cię. Więc już nie było powrotu. Po twoim policzku spłynęła łza.
- Przepraszam, przepraszam… - tylko tyle powiedziałaś.
Chłopak patrzył na ciebie jak na intruza. Tak samo twoje „przyjaciółki”. Wyszli z sali bez słowa.
Wychyliłaś głowę, by coś jeszcze zawołać, gdy zobaczyłaś coś, co do reszty pozbawiło cię ochoty do życia… jeszcze do niedawna twój chłopak szedł za rękę z twoją byłą przyjaciółką…
Zdradził cię.
Rzuciłaś się na łóżko i zaczęłaś gorzko płakać. Płacząc, znów usnęłaś.
Oszukali cię.
Kiedy otworzyłaś oczy, ktoś głaskał cię po głowie. Oczy miałaś zapuchnięte, więc nie mogłaś zobaczyć, kto to. Czułaś czuły dotyk czyjejś dłoni na twojej łysej czaszce. Na głowie nie miałaś chustki. Pewnie spadła. Po chwili odzyskałaś ostrość widzenia. Zerwałaś się, bo wstydziłaś się swojej łysiny. Przed tobą siedział chłopak, przystojny zresztą. Przyjrzałaś się mu uważnie. Był ubrany w białą bokserkę, koszulę w kratę, beżowe rurki i bordowe adidasy. Miał cudowne, brązowe oczy i nienagannie ułożoną fryzurę. „Skądś go znam…” – przebiegło ci przez myśl. Cholerna chemia, chyba kompletnie zniszczyła ci mózg.
- Co się stało? Takie cudowne dziewczyny nie powinny płakać… - i posłał ci sympatyczny, ciepły uśmiech.
Na sam dźwięk jego głosu przebiegł cię potężny dreszcz. „To nie może być on… co on by niby robił w takim miejscu jak to…?”. Nieśmiało odwzajemniłaś uśmiech. To było twoje marzenie. Tak bardzo chciałaś go spotkać… ale inaczej to sobie wyobrażałaś. Miałaś być nienagannie ubrana, umalowana, uczesana, chciałaś go spotkać na koncercie, słyszeć jego śpiew i pisk innych dziewczyn… a teraz…? Siedzisz w piżamie, bez makijażu, żebyś nawet chciała to nie masz czego czesać, jesteś sama, w szpitalu, oko w oko z nim…
- Boże, to się nie dzieje naprawdę… szepnęłaś nieśmiało, niemal niesłyszalnie. Jednak on słyszał.
- Niby co? To, że tu siedzę? No chodź tu… - delikatnie cię przytulił. Zakręciło ci się w głowie. Nawet nie miałaś odwagi marzyć o spotkaniu w cztery oczy, a co dopiero o czymś takim. Narkotyzowałaś się zapachem jego perfum. Przytuliłaś go tak mocno, jak tylko mogłaś i nie miałaś zamiaru wypuścić go z rąk. Czułaś się… cudownie, bezpiecznie… czułaś jego ciepło, jego obecność.
- A mogę prosić autograf?
- Się pytasz? Pewnie! – z kieszeni wyjął swoje zdjęcie i sprawnym ruchem ręki złożył na nim swój podpis. Z dedykacją.
- Skąd wiesz, jak mam na imię?
- Na łóżku wisi twoja karta, słonko – chłopak sympatycznie się wyszczerzył. – Wybacz, ale muszę odwiedzić jeszcze kilka dzieciaków. Wrócę tu jeszcze. I nie płacz nigdy więcej.
Puścił ci oko i wyszedł.
A ty, będąc w ciągłym szoku, odtwarzałaś każde jego słowo.
Rozmawiałaś z nim.
Z Justinem. TYM Justinem.
Z marzeń wyrwała cię pielęgniarka. Przyniosła kolejną dawkę leków. Niechętnie je połknęłaś. Zjadłaś obiad i wyszłaś na korytarz. Miałaś nadzieję, że on tam ciągle będzie. Niestety, nie było nikogo.
Pomimo tego, że już nigdy mogłaś go nie spotkać, wciąż wierzyłaś. Myślałaś „Never say never…”
Od tego spotkania twoje życie się zmieniło. Zaczęłaś walczyć o życie. Zaczęłaś na nowo je doceniać. Uwierzyłaś, że możesz wygrać. Odwiedzałaś inne dzieci, czytałaś im bajki, między nimi czułaś się swobodnie.
Po kilku miesiącach spędzonych w klinice byłaś już innym człowiekiem. Zapomniałaś o niewiernym chłopaku i nielojalnych przyjaciółkach. Cieszyłaś się chwilą, jarałaś się błahostkami, pomagałaś każdemu, komu tylko mogłaś. Śmiałaś się i płakałaś z każdym, kto tego potrzebował.
Marzenia też się spełniły. Justin stał się częstym gościem szpitala. Zawsze cię odwiedzał. Długo rozmawialiście, śpiewaliście razem… Stał się twoim przyjacielem, ale takim prawdziwym, od serca, bezinteresownym. Jego uśmiech zawsze sprawiał, że czułaś się lepiej.
Był dla ciebie lekarstwem na wszystko.
Pewnego dnia do twojej sali zawitał lekarz. Był uśmiechnięty, jakby miał ci powiedzieć, że wygrałaś… życie. Jus był wtedy z tobą.
- Witam państwa. Mam dobre wieści.
            Wpatrywałaś się w lekarza jak przedszkolak na magika wykonującego jakąś sztuczkę. Chłopak złapał cię za rękę i delikatnie ścisnął.
- Tak?
- Znalazł się dawca. Jest szansa, i to bardzo duża na to, że wyzdrowiejesz.
Promiennie się uśmiechnęłaś.
- Mówiłem ci, [T.I.], że się uda! – Justin jarał się razem z tobą. Jednak zanim doktor opuścił salę, spytałaś:
- Ale jest również szansa, że się nie uda, prawda? – powiedziałaś to bardzo spokojnie, bez emocji. Po prostu chciałaś usłyszeć to od niego.
- Tak. Jest takie prawdopodobieństwo, ale nie jest ono duże.
- Tylko tyle chcę wiedzieć, dziękuję.
Lekarz uśmiechnął się i opuścił salę, a ty i Jus zaczęliście wesoło śpiewać.
Czułaś się cudownie. Zaznałaś smaku prawdziwej przyjaźni, zmieniłaś się w lepszego człowieka, zyskałaś szansę na lepsze życie. Lepiej być nie mogło.
Zgodziłaś się na zabieg. W końcu nie miałaś nic do stracenia, a jak wiele do zdobycia…
Minęły dwa tygodnie. Właśnie dziś masz mieć przeszczep. Mama z uśmiechem na ustach wyszła z twojej sali; swoją drogą, odkąd poznałaś Justina i się zmieniłaś, wasze relacje uległy znacznej poprawie. Po chwili pojawił się on.
- I jak samopoczucie, mała? – chłopak sympatycznie się do ciebie wyszczerzył.
- Trochę się boję, ale wierzę, że będzie okej.
- Wiesz, może to nie jest odpowiedni moment, ale musimy pogadać.
- Wal śmiało, lepszej okazji może już nie być! – spojrzałaś w jego cudowne, orzechowe oczy. Kąciki twoich ust od razu powędrowały do góry.
- Tak więc, nie będę owijał w bawełnę. Odkąd po raz pierwszy cię spotkałem, wiedziałem, że jesteś niezwykła. Pokochałem cię, tak od razu. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego, ale teraz wiem, że jesteś wyjątkowa… jesteś tą jedyną… Kocham cię, naprawdę.
            Patrzyłaś na niego jak zaklęta. Nie mogłaś oderwać od niego wzroku. Nie docierało to do ciebie. Przecież to nierealne, niemożliwe… przecież to tylko twoje marzenia… niemożliwe do spełnienia… Po twoim policzku spłynęła łza. Jedna, mała, ale jak wiele uczuć symbolizowała…
            Chłopak zbliżył się do twojej twarzy. Czułaś na szyi jego oddech. Czułaś jego dłonie na swojej twarzy. Był przy tobie. Cały czas.
- „Never say never…” – wyszeptałaś.
            Poczułaś ciepło jego warg, delikatnie muskających twoje delikatne usta. Byłaś szczęśliwa, spełniona… Wbrew pozorom choroba dała ci wiele, więcej niż mogłaś się spodziewać. Dała ci przyjaźń, szczęście, nadzieję, wiarę, miłość… dała ci JEGO. To dzięki jego obecności dzielnie znosiłaś kolejne dni walki o życie. Gdyby nie on, nie byłoby cię tu…
            Odwzajemniłaś jego pocałunek. Był krótki, ale czuły i namiętny. Przelewał między wami całe uczucie, całą magię chwili, która miała trwać wiecznie.
            Do sali wszedł lekarz. Wasze twarze już się rozdzielały. Zabrali cię tam, na przeszczep.
- Do zobaczenia, słońce – szepnął ci do ucha.
- Do zobaczenia. Kocham cię.
            Podano ci narkozę. Odleciałaś.

~***~

(oczami obserwatora)
            Przeszczep został wykonany. Rokowania były dobre. Dziewczyna leżała w izolatce. Jeszcze się nie wybudziła. Monitory dookoła niej wydawały rozmaite dźwięki. Przez szybę wpatrywała się matka. Koło niej stał młody chłopak. Ich twarze były skupione.
            Nagle maszyny zaczęły piszczeć. Lekarze szybko wbiegli na salę, próbując ją reanimować. Przeszczep jednak się nie przyjął… dziewczyna umiera…
            Kobieta schowała twarz w dłonie i wydawała z siebie przerażające, pełne bólu jęki. Przerażony piosenkarz, że łzami w oczach wpatrywał się w szalejące monitory. Pięściami okładał szybę.
            Nagle wszystko ustało.
            Lekarze wyszli z sali. Jeden z nich podszedł do kobiety i z cierpieniem w oczach szepnął:
- To już koniec. Proszę się z nią pożegnać.
            Kobieta, cała się trzęsąc, niepewnym krokiem weszła do sali. Złapała dziewczynę za białą rękę i zaczęła ocierać nią łzy. Tylko płakała.
            Po niej wszedł chłopak. Usiadł na tym samym miejscu, co kobieta. Ujął jej dłoń w swoje ręce i zaczął śpiewać (włącz, jeśli chcesz).

Lately I've been thinking, thinking 'bout what we had
I know it was hard, it was all that we knew, yeah.
Have you been drinking, to take all the pain away?
I wish that I could give you what you deserve
'Cause nothing can ever, ever replace you
Nothing can make me feel like you do.
You know there's no one, I can relate to
I know we won't find a love that's so true.

There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together through the storm.
There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together.

I gave you everything, baby, everything I had to give
Girl, why would you push me away?
Lost in confusion, like an illusion
You know I'm used to making your day.
But that is the past now, we didn't last now
Guess that this is meant to be, yeah.
Tell me was it worth it? We were so perfect
Baby I just want you to see

There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together through the storm.
There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together.
There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together through the storm.
There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together.
..


            Kończąc refren, głos mu się załamał. Zaczął spazmatycznie szlochać, nie mając siły, by opanować łzy. Chwycił ją za ręce i zaczął do niej mówić:
- Czego mi to zrobiłaś? Jaka była umowa? Mieliśmy się spotkać, porozmawiać… mieliśmy być razem, już na zawsze… czego mnie tu zostawiasz? No czego?! Wracaj, proszę! Co ja bez ciebie zrobię? Przecież cię kocham!!
            Dziewczyna powoli gasła. Nie miała siły na jakikolwiek gest. Delikatnie poruszyła palcem. Po jej oku spłynęła łza. Ostatnia.
            Maszyna wydała ciągły, nieznośny pisk, oznaczający zatrzymanie akcji serca.
            Odeszła.
            Koło chłopaka usiadła matka dziewczyny. Objęła go ramieniem.
- Wiesz, że teraz jest jej lżej, lepiej?
- Wiem. I tylko to mnie cieszy.
Zaczęli razem płakać.
            Po kilku, jakże długich, minutach, kobieta wstała i wyszła. Justin, ciągle zapłakany, zbliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny. Pogładził ją po głowie, gładkiej i zimnej. Na jej czole złożył ostatni, pożegnalny pocałunek.
- Nigdy o tobie nie zapomnę.



Mam nadzieję, że was nie zanudziłam ;)
Nie gniewajcie się za „zabójstwo”, ale jestem realistką; nie wierzę w tylko happy endy i musiałam to napisać ;)
Poza tym, nie mogę was przyzwyczajać do samej „słodyczy”, to byłoby niezdrowe! :D

Pisanie tego imagina zajęło mi sporo czasu, za co bardzo was przepraszam. Po prostu ciągle tylko nauka, szkoła, dom, i tak w kółko. Poza tym dochodzą emocje związane z koncertem…
No właśnie, pochwalcie się: był ktoś w Łodzi? A może do kogoś ktoś zadzwonił z Areny? A może ktoś, tak jak ja, może tylko czekać na relację na 4funie? :3
To było DZIKIE! ♥♥

ZE SPRAW ORGANIZACYJNYCH♥
Następuje mała zmiana ;) Osoby, które zamawiały u mnie imaginy chciały zobaczyć coś, co już było (chodzi mi o postacie). Nie chciałabym pisać w kółko o tych samych osobach, więc wpadłam na inny pomysł: ANKIETA!
Po prostu, będą tam wypisane rozmaite gwiazdy, o których mogłabym pisać, a wy będziecie głosowali, z kim ma być kolejny imagin. Mam nadzieję, że będziecie głosować!
PIERWSZA ANKIETA JUŻ TRWA! GŁOSUJCIE!

Co do dedykacji: one również będą ;) po prostu piszcie, że chcielibyście takową otrzymać, a ja po uzyskaniu wyników ankiety zrobię losowanie, w którym wybiorę danego szczęśliwca :)
Co do już złożonych „zamówień”, spokojnie: wszystko mam zapisane! Gdyby w ankiecie wygrał ktoś, kto był już „zamówiony”, wiem, komu zadedykować moje wypociny :3

Przepraszam za wszelkie błędy, klawiatura mi się pieprzy, brzydko mówiąc :3

To chyba tyle :3

Dziękuję za wszystkie komentarze, jakie dostałam. Nawet nie wiecie, jak to motywuje ;***
PROSZĘ O WIĘCEJ I DZIĘKUJĘ ♥♥

poniedziałek, 18 marca 2013

Imagine #3 - Louis Tomlinson




            Nigdy nie byłaś duszą towarzystwa, nie lubiłaś wychodzić z udawanymi koleżaneczkami (których w sumie nawet nie miałaś), wolałaś posiedzieć przy kominku i szarpać struny swojej gitary. Nikt o tym nie wiedział, tylko twoja mama. Ojca wiecznie nie było, rodzeństwa tak jakby też nie miałaś…
Ze łzami w oczach słuchałaś mamy, która bez twojej wiedzy i zgody zapisała cię na wakacyjny obóz muzyczny. Byłaś, delikatnie mówiąc, wściekła. Po pierwsze, jest on daleko od domu, po drugie, najprawdopodobniej nikogo nie będziesz znać, a po trzecie, najzwyczajniej w świecie nie chciało ci się nigdzie ruszać. Miałaś nadzieję, że twoja pasja pozostanie twoja tajemnicą.
- Prosiłam cię o to? Chciałam tego? Nie! Więc po co wpieprzasz się w moje życie?! Jakbym chciała, to bym się sama zapisała! Wielkie dzięki za zniszczenie mi całych wakacji!!
            Nie dałaś dojść matce do słowa. Zgarnęłaś swoją gitarę i wyszłaś z domu, trzaskając drzwiami.
            Nie miałaś do kogo pójść i się pożalić. Udałaś się więc tam, gdzie zawsze: do starego parku. Ludzie właściwie tam nie chodzą, więc możesz spokojnie siedzieć, krzyczeć, płakać, możesz robić, co chcesz.
            Wstąpiłaś do piekarni i kupiłaś mały chleb. Po pół godziny spaceru byłaś na miejscu. Zaczęłaś rozdzierać bochenek i rzucać jego kawałki dzikim kaczkom pływającym po jeziorku i wszechobecnym gołębiom. Wszystkie zwierzęta dosłownie cię obsiadły. Dookoła siebie miałaś wesołe, głodne ptaki, które zajadały się chlebem z apetytem. Wsłuchiwałaś się w śpiew ptaków, kwakanie kaczek i gruchanie gołębi. Cisza i spokój. To twoi przyjaciele.
            Nagle zauważyłaś, że nie jesteś sama. Odwróciłaś się, bo usłyszałaś czyjeś wrzaski. To nie była jakaś zbiorowość, tylko jeden, wyjątkowo „rozdarty” osobnik. Spokojnym krokiem usiadłaś w starej altanie i wyjęłaś swój instrument z pokrowca. Zaczęłaś grać pierwsze akordy piosenki Guns ‘n Roses -  Don’t Cry”, nucąc cicho.

Talk to me softly
There's something in your eyes
Don't hang your head in sorrow
And please don't cry
I know how you feel inside I've
I've been there before
Somethin's changin' inside you
And don't you know

Don't you cry tonight
I still love you baby
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you baby
And don't you cry tonight

            Niestety, nie było ci dane wykonać więcej niż jedną zwrotkę i refren, gdyż niezidentyfikowana postać skutecznie zagłuszała ciszę. Ciągle słyszałaś przeraźliwe:
- Kevin! Keeevin!!
Myślałaś, że zwariujesz. Nawet nie mogłaś spokojnie grać. Poza tym, kim jest ten Kevin, którego ciągle woła? Odłożyłaś gitarę i spojrzałaś przed siebie. Twoim oczom ukazał się chłopak. Zdecydowanie twój typ. Na oko miał jakieś 20 lat, ale zachowywał się jak przedszkolak. Ubrany był w czerwone rurki, białą koszulkę w niebieskie, poziome paski i białe trampki. Miał idealnie potarganą grzywkę i cudowny głos, tylko co mu zrobiły te niewinne gołębie, które gonił…?
            Postanowiłaś z nim zagadać. Tylko niby jak? O czym? Nigdy nie umiałaś nawiązywać nowych kontaktów. O chłopakach nie wspominając. Mimo to wyłączyłaś myślenie, by się nie bać, i wstałaś. Zaczęłaś iść w stronę chłopaka, który najprawdopodobniej nawet cię nie zauważył.
- Nieładnie tak gwałcić biedne gołębie – wypaliłaś. W tym samym momencie przybrałaś kolor buraków. „[T.I.], jesteś idiotką, i tyle” – krytykowałaś się w myślach.
Chłopak nagle się odwrócił i tylko się zaśmiał. Jednak nie był to śmiech szyderczy. Był wyjątkowo… szczery.
- Wiem, ale nie mogę się powstrzymać – miał cudowny uśmiech. Wyciągnął w twoją stronę dłoń. – Louis jestem.
- [T.I.] – uścisnęłaś jego rękę i również się uśmiechnęłaś. Nie wiedziałaś, o czym jeszcze możesz z nim rozmawiać. Jednak na pewno chciałaś uniknąć krępującej ciszy, która trwała, wbrew twojej woli.
- A co jeszcze tu robisz, oprócz maltretowania niewinnych ptaków? – zaśmiałaś się nerwowo. Kolejny bezsensowny tekst do kolekcji…
- Hahaha, w sumie nic takiego. Przychodzę tu, kiedy chcę pomyśleć. Tutaj zawsze jest cicho i spokojnie… jak tu jestem, praktycznie zawsze jestem sam. A ty?
- W sumie, to mogę powiedzieć to samo. Jestem tutaj zawsze, kiedy mi źle, albo kiedy po prostu potrzebuję samotności. Zazwyczaj przychodzę tu z gitarą i gram – w tym właśnie momencie miałaś ochotę odgryźć sobie język. Po co mu o tym mówisz? Przecież to twój sekret. A poza tym, nawet nie znasz gościa…
- Umiesz grać na gitarze? Łaaał – w jego oczach widziałam podziw. – Zagrałabyś mi coś?
- Noo, nie wiem. Grałam, dopóki nie zacząłeś zakłócać mi spokoju – uśmiechnęłaś się. To była dla ciebie nowa sytuacja. Jeszcze nigdy nie gadałaś z chłopakiem tak swobodnie (w sumie, to z chłopakami w ogóle nie rozmawiasz).
- Hahaha, przepraszam. To co, zagrasz coś?
- No dobra. Chodź! – chłopak miał w sobie coś takiego, że nie umiałaś mu odmówić. Skierowaliście się w stronę altany.
            Usiadłaś na ławeczce, tak jak przedtem, tyle że teraz koło ciebie siedział Louis. Uważnie wpatrywał się w twoje ręce, jakby chciał zapamiętać każdy chwyt. Rozpoczęłaś grać piosenkę Imany – „You Will Never Know”. Delikatnym głosem zaczęłaś nucić pierwsze słowa.

It breaks my heart 'cause I know you're the one for me
Don't you feel sad there never was a story obviously
And never be
 
Nooo…

And you will never know
I will never show
What I feel What I need from you no
You will never know
I will never show
What I feel What I need from you

With every smile comes my reality irony
You won't find out what's been killing me
Can't you see me
Can't you see me

And you will never know
I will never show
What I feel What I need from You no
You will never know
I will never show
What I feel What I need from You

            Kiedy skończyłaś, spojrzałaś pytającym wzrokiem na chłopaka. Był wyraźnie zaskoczony, ale pozytywnie.
- To było niesamowite – powiedział z uśmiechem. – O, Kevin!
Zaśmiałaś się razem z nim. Gadaliście jeszcze przez jakiś czas. Około 19:00 Lou musiał iść. Miał spotkać się z kumplami. Pożegnaliście się, po czym ty poszłaś w stronę domu, a on skręcił w kierunku centrum miasta.
Dopiero w swoim pokoju uświadomiłaś sobie, że… nic o nim nie wiesz. Nie wiesz, gdzie mieszka, nie masz jego numeru, wiesz tyle, że nazywa się Louis. I że razem z przyjaciółmi założył zespół. Typowa garażowa kapela, ale zawsze jakaś pasja.
Walnęłaś się na łóżko i ni stąd, ni zowąd, zaczęłaś płakać. Tak cicho, że nikt nie mógł cię usłyszeć. Płakałaś, bo polubiłaś tego zwariowanego człowieczka. I za wszelką cenę chciałaś jeszcze go spotkać.

~***~

Reszta czerwca minęła ci bardzo niepostrzeżenie. Nawet nie zauważyłaś, kiedy od ostatnich sprawdzianów poprawiających nagle przeniosłaś się do dnia, w którym przyszłaś po dyplom.
Rozpoczęły się wakacje. Bez życia wróciłaś do domu. Weszłaś do kuchni. Na lodówce wisiała karteczka.
Kochanie!
Pojechałam na zakupy, nie wiem, kiedy wrócę. Zacznij się pakować, jutro wyjeżdżasz. Jak trzeba ci coś jeszcze kupić, to dzwoń, albo idź i kup sama. Pieniądze zostawiłam ci pod popielniczką w salonie. Mama
            Bezmyślnie udałaś się na strych, gdzie znalazłaś swoją walizkę. Była ona nieco zakurzona, więc ją umyłaś i wystawiłaś na balkon, by wyschła. Usiadłaś przed szafą i zaczęłaś wyjmować z niej ubrania. Miałaś zamiar spakować same dresy i powyciągane koszulki, ale postanowiłaś, że na te wakacje nieco zmienisz styl. Zaczęłaś wyrzucać na środek pokoju wszystkie kwieciste sukienki, spódnice, dopasowane topy, stylowe buty, dodatki… same dziewczęce ubrania, których już od dawna nie wyjmowałaś z garderoby. Jak nie ty. Miałaś tylko nadzieję, z nie będziesz płakać z tego powodu. Torba podróżna była już sucha, więc zaczęłaś składać do niej zebraną odzież.
Wzięłaś pieniądze, jakie znalazłaś i ruszyłaś do drogerii, by wyposażyć się w nowe kosmetyki. Kiedy skończyłaś, wzięłaś swój ukochany instrument i wymieniłaś struny, by na obóz były nowe. Następnie zagrałaś kilka chwytów próbnych; gitara była nastrojona idealnie.
Włączyłaś komputer. Postanowiłaś dowiedzieć się czegoś o tym obozie. Znalazłaś w kuchni ulotkę i przepisałaś adres w Google. Błyskawicznie znalazłaś to, czego szukałaś. Zaczęłaś czytać wszelkie informacje, jakie cię interesowały. Po dwóch godzinach spędzonych na stronie uznałaś, że wiesz wszystko, co chciałaś.
Mama wróciła z zakupów. Pomogłaś jej w rozpakowaniu siatek i zaczęłyście przygotowywać kolację. Ciszę przerywały zdawkowe pytania mamy i radio. Ciągle byłaś na nią zła i nie zamierzałaś tego ukrywać.
Po zjedzeniu posiłku poszłaś na taras i wpatrywałaś się w zachodzące słońce. Przez twoją głowę przewijały się miliony myśli. Jednak wszystko zwracało się ku jednej. Złość na mamę, Louis, ciekawość jak będzie na obozie, Louis, gitara, Louis, tęsknota za domem, który opuszczasz na dwa miesiące, Louis… Sama przed sobą przyznałaś się do tego: ciągle o nim myślisz… Tęsknisz…
Wróciłaś do pokoju, by móc się wyspać. Walnęłaś się w łóżko i ciągle myślałaś. O nim.
Budzik zadzwonił zdecydowanie za wcześnie, jak na wakacje, ale musiałaś się przygotować i zdążyć na samolot. Podreptałaś do łazienki i wzięłaś szybki, zimny prysznic. Związałaś swoje włosy w potarganego koczka i lekko się umalowałaś. Wybrałaś wygodny zestaw, przebrałaś się i zeszłaś do kuchni. Tam czekała na ciebie mama że śniadaniem.
- Nie gniewaj się na mnie, zrobiłam to dla ciebie. Widzę, jaki masz talent i nie chcę, żebyś go ukrywała. Może nawiążesz jakąś nową znajomość, poznasz trochę ludzi… nie złość się tak, jedź i pokaż wszystkim, co potrafisz! – po czym przytuliła cię. Ciągle byłaś niezadowolona, ale postanowiłaś to ukryć. Ona bynajmniej się stara, nie to, co reszta rodziny…
            Szybko zjadłaś przygotowaną jajecznicę, po czym złapałaś gitarę, walizkę, i wyszłaś z domu, gdzie czekała już na ciebie zamówiona wcześniej taksówka. Doczłapałaś się na lotnisko, gdzie nie było źle. Odprawa poszła szybko i sprawnie, po pół godziny już siedziałaś w samolocie. Przespałaś cały lot.
            Kiedy się obudziłaś, byłaś już na miejscu. Sama, nie znająca nikogo, na drugim końcu kraju. Odnalazłaś jakąś taksówkę, podałaś kierowcy adres i ruszyłaś.
            Na miejscu było mnóstwo ludzi. Wszyscy śmiali się, rozmawiali… wszyscy mieli towarzystwo. Poszłaś do recepcji, podałaś swoje dane osobowe, po czym odebrałaś kartę magnetyczną, którą miałaś otworzyć drzwi. Na „kluczu” był podany numer twojej sypialni.
Weszłaś do windy i podjechałaś na trzecie piętro – tam miałaś pokój. Znajdował się on na samym końcu korytarza. Miałaś tylko jednego „sąsiada”, z czego się ucieszyłaś. Zauważyłaś, że ten ktoś już się zakwaterował; zza drzwi dobiegały dźwięki muzyki. Przeciągnęłaś kartą w odpowiednim miejscu i… nic. Drzwi nie chciały się otworzyć. Ponowiłaś czynność raz i drugi, przeklinając w duchu nowoczesną technikę i wychwalając tradycyjne klucze. Drzwi obok otworzyły się; ktoś wychodził z pokoju. Nie zwracałaś jednak na to uwagi, tylko siłowałaś się z drzwiami.
- Może pomogę? – usłyszałaś wesoły, znajomy ci głos. Odwróciłaś się i…
- Lou? Co ty tu robisz? – byłaś w niezłym szoku, ale od razu się uśmiechnęłaś.
- Też jestem muzykiem, w pewnym sensie – zaśmiał się, po czym wziął z twojej ręki „klucz” i szybkim, sprawnym ruchem otworzył twój pokój. – Proszę bardzo.
- Dzięki wielkie, sąsiedzie – posłałaś mu sympatyczny uśmiech, po czym weszłaś do środka.
            Apartament był bardzo przytulny: dwie szafki, łóżko i biurko. Rzuciłaś torbę na podłogę, po czym się rozmarzyłaś. Powoli przestawałaś żałować, że tu jesteś; skoro jest tutaj Louis, wszystko będzie okej.
            Zapowiedziano zbiórkę. Nie wiedziałaś, dokąd iść, ale Lou znalazł cię i poszliście razem. Dowiedziałaś się, że razem z przyjaciółmi z zespołu przyjeżdża tutaj od 2009 roku i wie o tym miejscu chyba wszystko. Na sali twój jedyny znajomy zapoznał cię ze swoimi kumplami. Przywitałaś się z czterema chłopakami, którzy towarzyszyli ci podczas zwiedzania obozu.
Zostaliście podzieleni na mniejsze zespoły. Ty byłaś z Lou i jego zespołem (twoja radość była wielka), dwoma innymi dziewczynami: Monicą i Jessie oraz trzema chłopakami: Joshem, Austinem i Justinem. Od razu złapaliście nic porozumienia. Dziewczyny, tak jak ty, grały na gitarze i śpiewały, Josh i Justin grali na pianinie, Austin na perkusji, a Lou i zespół (Liam, Harry, Zayn i Niall) głównie śpiewali, ale też umieli obsługiwać instrumenty.
Każda grupa miała przygotować jakiś popis muzyczny. Długo myśleliście, co wykonać. Miałaś pewną propozycję, ale nie bardzo wiedziałaś, czy o niej mówić. W końcu jednak zebrałaś się na odwagę. Jak się okazało, Lou wpadł na taki sam pomysł, jak ty. Z waszych ust równocześnie padło nieśmiałe, pytające:
- „Nothing Else Matters”?
Spojrzeliście na siebie porozumiewawczo i wybuchliście śmiechem. Po chwili śmialiście się wszyscy razem, cała jedenastka. Każdemu pomysł się spodobał. Wyjęłaś nuty i akordy (byłaś przygotowana) i zaczęliście próbę.
Ustaliliście, co kto będzie robił i za co będzie odpowiedzialny. Josh i Jus grali wstawki na pianinie (na 4 ręce), Austin obsługiwał perkusję, dziewczyny wzięły gitary, a reszta śpiewała. Ty dodatkowo zostałaś zaangażowana do chórków. Dokonaliście kilku drobnych zmian i już po godzinie graliście niemalże idealnie.
            Czas mijał ci niespodziewanie szybko. Polubiłaś swój nowy, bardziej dziewczęcy styl i codzienne zajęcia z zakresu wszelkiego rodzaju muzyki, miałaś nowych przyjaciół… bardzo zbliżyłaś się do Louisa… Tak, z każdym dniem byliście sobie coraz bliżsi. Coraz więcej was łączyło. Z każdym byłaś niezwykle związana, ale tej relacji nie można do niczego porównać.

~***~

            Minęła już połowa wakacji. A co za tym idzie, połowa obozu.
Właśnie dziś mieliście zaprezentować wasz występ. Zebraliście się wszyscy razem i obgadaliście szczegóły. Dokonywaliście ewentualnych poprawek, dopracowywaliście szczegóły, bo chcieliście być najlepsi. Ostatnia, generalna próba i byliście gotowi. Tak minął cały twój dzień. Każdy powoli zmierzał ku swojemu pokojowi.
Od razu udałaś się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Wybrałaś taki zestaw, po czym ułożyłaś włosy. Opadały one swobodnie na ramiona i były delikatnie pofalowane. Kiedy byłaś już gotowa, chwyciłaś gitarę i delikatnie szarpałaś struny. Dostałaś smsa od mamy. Życzyła ci powodzenia. Uśmiechnęłaś się do komórki. Z mamą też się pogodziłaś.
Ktoś zapukał do twoich drzwi. Było to, oczywiście, Lou. Przywitaliście się, po czym zaprosiłaś go do środka.
- I jak, nie jest tak źle, co nie? – rzucił.
- Mówisz o obozie? Fakt, świetnie się tu bawię i jakbym mogła, to bym tu została już na zawsze. Ale mogę ci się pochwalić, że pogodziłam się z mamą i jest już okej.
- To dobrze – obdarował cię swoim uśmiechem. W tym momencie czułaś się, jakbyś trafiła szóstkę w totka. Nie dość, że jest twoim przyjacielem i możesz z nim pogadać dosłownie o wszystkim, to… no właśnie, co jeszcze?
Zdecydowanie czułaś coś więcej. Ale bałaś się o tym powiedzieć. Ale postanowiłaś, że to zrobisz, bo drugiej takiej szansy możesz już nie dostać.
- Co będziesz robić po występie? – rzuciłaś. W twojej głowie rodził się plan.
- Pewnie będę razem z ekipą oblewać zwycięstwo!
- No tak, głupie pytanie. To co, idziemy? W końcu trzeba skopać im tyłki! – spojrzałaś na zegarek, a następnie na twojego towarzysza.
- Pewnie! – chwycił cię pod rękę i wyszliście z twojego pokoju.
Byłaś w raju, czując jego ciało obok twojego. Uśmiechałaś się non stop. Zebraliście się na scenie, na której mieliście dać koncert. Rozłożyliście instrumenty, po czym weszliście za kulisy, by czekać, aż sala się zapełni. Nie musieliście długo czekać. Wyszliście po jakichś 30 – 40 minutach.
Byłaś zestresowana. Jeszcze nigdy nie występowałaś przed taką publiką. Czułaś, jak to wszystko zaczyna cię przytłaczać. Nagle na swoim ramieniu poczułaś czyjąś dłoń. Odwróciłaś się.
- Będzie dobrze, [T.I.], zobaczysz. Jesteśmy najlepsi, więc musi się nam udać. I uda się, bo jesteśmy drużyną, tak? No, jesteśmy. Więc nie ma co się stresować. Wyobraź sobie, że jesteś tam, w parku. Tylko ty i gitara. No, i Keviny.
Wybuchłaś dzikim śmiechem, który na szczęście udało ci się opanować. Usiadłaś na małym stołku i byłaś gotowa. Widziałaś, że dasz radę. Że nie możesz dać plamy, bo ON w ciebie wierzy.
            Zaczęłaś delikatnie brzdąkać i cicho nucić pierwsze słowa piosenki, by zaraz ten spokój przerodzić w salwę energii i siły. Przy wykonywaniu ostatniego akordu poczułaś niesamowitą ulgę. Dumę i szczęście. Ukradkiem spojrzałaś na Louisa, który patrzył na ciebie. W jego oczach widziałaś iskry. Cała sala zawrzała gromkimi oklaskami. Wszystko wam się udało!
            Po występie zorganizowaliście sobie małe after party. Wszyscy śpiewali i śmiali się. Ale twoje myśli były nieobecne. A raczej były skupione wokół jednej postaci…
- Hej, [T.I.], wszystko gra? – z rozmyślań wyrwał cię troskliwy ton głosu Louisa.
- Taak, prawie. Możemy się przejść? – rzuciłaś bez namysłu, póki miałaś odwagę.
- Pewnie! To co, do fontanny na głównym dziedzińcu?
- Jasne!
            Znowu wzięłaś go pod rękę. Zrobiło się trochę chłodniej, zaczęłaś się trząść. Poczułaś, jak ręka chłopaka rozłącza się z twoją. Jednak tylko po to, by mógł on zdjąć swoją bluzę i narzucić ją na twoje ramiona. Intensywna woń jego perfum doprowadzała cię do szaleństwa. Praktycznie nie rozmawialiście. Doszliście do wyznaczonego celu. Księżyc świecił pełnią blasku, woda z fontanny lekko rozpryskiwała się, orzeźwiając powietrze.
- [T.I.], co się dzieje? Jesteś jakaś taka zamyślona, nieobecna… Stało się coś? – Louis zaczął rozmowę.
- Widzisz… chyba coś się stało. Boję się ci o tym mówić, ale muszę, bo nie wytrzymam w takiej niepewności. Muszę to wiedzieć…
- Ale co? – chłopak chyba nic nie rozumiał. Albo po prostu idealnie udawał.
- Myślę, że wiesz. Po prostu… ja… - wzięłaś głęboki wdech. – Od naszego pierwszego spotkania nieustannie o tobie myślę, płaczę kiedy tylko znikniesz mi z oczu… mamy podobne zainteresowania, podobne problemy… wiele nas połączyło… no… wiesz… - jego wzrok w dalszym ciągu okazywał niezrozumienie. – Och, do cholery, podobasz mi się!
Nastała cisza. Tego się bałaś. Że nic nie odpowie. Był nieźle zdziwiony, widać było.
- Co? To… ty też…?
- No, taa… zaraz… Jakie „też”?
- Normalne – zaśmiał się. Teraz to twoja twarz wskazywała zdziwienie.
- Ale… - już miałaś zacząć pytanie, kiedy coś skutecznie ci to uniemożliwiło. Zamknęłaś oczy i dałaś ponieść się chwili.
Właśnie spełniało się woje największe marzenie. Smakowałaś jego ust, jakby to był jedyny cel twojej egzystencji. Był taki czuły i namiętny… Staliście pod fontanną, w blasku księżyca, połączeni w gorącym pocałunku. Czas na chwilę się zatrzymał. Czułaś się jak w raju. W końcu zabrakło wam tchu. Wasze wargi zaczęły się rozdzielać. Mimo wszystko nie chciałaś go puszczać. Wtuliłaś się w niego jak małe dziecko w pluszaka i nie pozwoliłaś na jakikolwiek ruch. On delikatnie gładził cię po głowie, cmokając w ucho. Po twoim przebiegały dreszcze podniecenia, a w brzuchu szalały motyle.
- Kocham cię – usłyszałaś cichy szept. Ciepło jego oddechu łaskotało cię po szyi. To był twój narkotyk. – Kocham cię…


Tak więc, mamy kolejnego imagina :3
PROSZĘ, KOMENTUJCIE! Bez tego ani rusz! Dodawajcie się również do obserwatorów! ♥♥
Chciałabym wiedzieć, czy moje imaginy wam się podobają, i co można by w nich ewentualnie zmienić. Chciałabym też wiedzieć, o kim jeszcze chcielibyście przeczytać. Jak już wcześniej wspominałam, jeżeli macie jakieś specjalne życzenia, to piszcie :) x
Mam nadzieję, że w ogóle ktoś to czyta, jak tak, UDOWODNIJ! :3

Za wszelkie błędy przepraszam :3

KOCHAM WAS! ♥♥

sobota, 16 marca 2013

Shot #1 - Liam & Zayn



            Spojrzałem na Niego. Wyglądał, jak zawsze, pięknie. Mogłem godzinami siedzieć i patrzeć, jak trzyma Lux za rączki i ją prowadzi. Był taki troskliwy, jak tatuś… Jego ręce, jego włosy, jego tyłek, nogi… kochałem to wszystko.
Chciałem być na miejscu tego dziecka… chciałem trzymać go za ręce, mieć w nim oparcie, czuć, że jeśli się potknę, on pomoże mi wstać… ale to niemożliwe. On nic do mnie nie czuje… a na pewno nie to, co ja… nie w ten sposób…
- Stary, co tak zamulasz? – Zayn podszedł do mnie. Na sam dźwięk jego głosu zmiękły mi wszystkie kończyny.
- Tak jakoś, patrzę sobie na ciebie – próbowałem nadać tej wypowiedzi żartobliwy ton, ale całość zabrzmiała żałośnie. Poczułem się załamany i bezsilny.
- Hahaha, tylko się we mnie nie zakochaj! – zaśmiał się, klepnął mnie w ramię i odszedł. A ja, wciąż siedząc na ławce, szepnąłem „Za późno…”
            Popatrzyłem na niego z utęsknieniem. Miałem ochotę rzucić się na niego, wykrzyczeć mu w twarz „Kocham cię, jak nikogo na świecie!”, a jego cudowne usta zamknąć gorącym pocałunkiem.
            Jestem tchórzem.
            Nie mam nawet odwagi walczyć o marzenie. O to największe
„Live your own dreams and never wake up…”
            To nie takie proste. Zawsze marzyłem o tym, by móc go przytulać, całować, spędzać z nim noce… ale to przecież było niemożliwe. To by zrujnowało nasz zespół. Naszą karierę. To wszystko, na co tak długo pracowaliśmy… nie, nie mogę być takim egoistą. Nie zrobię tego… Poza tym, on ma dziewczynę… On jest szczęśliwy, nie mogę tego zepsuć… nie i koniec. Za bardzo go kocham, żeby zniszczyć mu życie. Wolę umrzeć ze zgryzoty, niż sprawić mu ból… wolę udawać, że jestem hetero. Ale nie wiem, jak długo wytrzymam…
- Liam, idziesz? Czekamy! – usłyszałem głos Nialla.
- Taa, idźcie, dogonię was – rzuciłem tylko. Chciałem być sam, nie miałem ochoty iść na żadną imprezę.
Schowałem twarz w dłoniach. Już myślałem, że nikt nie zauważy mojej nieobecności, gdy nagle poczułem czyjąś dłoń na moich plecach. Podniosłem głowę i… moje serce stanęło.
- Hej, stary, stało się coś? Jesteś jakiś nieswój… – na całym ciele poczułem przerażające dreszcze.
- Niee, skąd? – próbowałem się uśmiechnąć, nadaremnie. – Wszystko jest ok!
- Przecież widzę, że nie. Gadaj, co się stało?
- Jaa… po prostu… – powiedzieć, nie powiedzieć, powiedzieć, nie powiedzieć… – Zakochałem się. Ale to nie ma szans.
- Czego? Jesteś zajebisty, idź do niej i jej to powiedz! Na pewno będzie twoja! A jak odmówi, to znak, że idiotka, po której nie ma co płakać…
- To nie takie proste… – przerwałem mu. Wziąłem głęboki wdech. – Boo… widzisz… to nie…
Już miałem wyznać mojemu najlepszemu przyjacielowi, że go kocham, gdy usłyszeliśmy wrzask.
- Heeej, ruszcie dupy, jeśli chcecie iść! – Louis darł się jak pomylony.
Nawet trochę mi ulżyło. Mam jeszcze trochę czasu… chociaż poczułem się źle. Nie wiem, czy jeszcze się odważę…
- Pogadamy po imprezie. Chodź!
- Nie chce mi się tam iść… – zacząłem, ale mulat mnie wyprzedził.
- A co, wolisz się nad sobą użalać sam w czterech ścianach? Chodź z nami, zabaw się, rozerwij trochę… nie myśl o niej przez chwilę…
- Nie rozumiesz, że to niemożliwe?! – tym razem to ja wszedłem mu się w słowo. – Żebym nie wiem jak chciał, to zawsze… o tym myślę… – ostrożnie dobierałem słowa, by nie powiedzieć mu, że nie chodzi o dziewczynę, a tym bardziej, że chodzi o NIEGO.
- Dobra, koniec tematu. Jedziesz z nami i kropka. Możesz wpaść do mnie na noc, rano pogadamy i wszystko mi wyśpiewasz. A dzisiaj bawisz się z nami!
            Tylko się uśmiechnąłem. Kwestia noclegu bardzo mi się spodobała. Przystałem na jego propozycję i poszedłem za nim. Po drodze gadaliśmy o pierdołach, ale moje nogi były tak miękkie, że ledwo za nim szedłem. Przebraliśmy się, po czym ruszyliśmy do klubu.
            Miałem szczerą nadzieję, że będziemy się bawić wszyscy razem. W naszym gronie. Wiedziałem jednak, że najprawdopodobniej będzie inaczej. I nie myliłem się. Już na wejściu moje serce przebiła co najmniej siekiera; przed dyskoteką stała Perrie z jakimiś dziewczynami, chyba koleżankami z jej zespołu. Zayn podszedł do niej i na powitanie namiętnie pocałował. W tym momencie miałem ochotę rzucić się pod rozpędzony pociąg. Byłem o niego tak cholernie zazdrosny… Łzy napłynęły mi do oczu. Uciekłem do łazienki i miałem ochotę przesiedzieć w niej resztę życia. Usiadłem na zimnej, brudnej podłodze i nie miałem zamiaru wstawać.
            Siedziałem w tym obskurnym kiblu już dłuższy czas, ale jakoś nikt nie przejął się moim zniknięciem, bo nawet mój telefon nie dawał znaku życia. Postanowiłem wrócić na salę taneczną i zamówić drinka. Pijąc, obserwowałem bawiących się ludzi. Szczęśliwych, wesołych… zakochanych… Wzrokiem szukałem ukochanego, lecz nigdzie go nie było. Zamówiłem kolejnego drinka. I następnego… jednak z rozpaczy nawet nie mogłem się upić. Wszystko pamiętałem, kojarzyłem…
- Stary, co jest? Jakiś przybity jesteś… Baw się! – usłyszałem Harry’ego.
- Wiesz może, gdzie jest Zayn? – nie wiem czego o niego spytałem. On pewnie teraz świetnie bawi się że swoją dziewczyną i nie ma czasu na użalanie się nade mną…
- Siedzi przed klubem i rozpacza. Pokłócił się z Per…
Nie czekając na resztę wypowiedzi, zerwałem się z krzesła i wybiegłem przed budynek. Rzeczywiście, mulat siedział na ławce i palił fajkę. Jego mina pokazywała smutek. Było mi go tak strasznie szkoda… chociaż, z drugiej strony, cieszyłem się… cieszyłem się, że to może być ich koniec. Że się rozstaną. Że teraz będzie MÓJ.
- Coś się stało? – usiadłem koło niego. Nasze oczy się spotkały. Chciałem go objąć, ale powstrzymałem się, mógłby źle zareagować. Nie wytrzymałem jego spojrzenia. Spuściłem głowę.
- Widzisz… jeszcze kilka godzin temu namawiałem cię na tą imprezę… a teraz sam nie chcę tu być… Pokłóciłem się z Perrie.
- Ale czego? – udawałem zaskoczonego. W sumie, po alkoholu jestem niezłym aktorem.
- Ona chciała wpaść do mnie na noc, ja jej powiedziałem, że chciałeś pogadać i że już cię zaprosiłem, i że może innym razem, a ona zaczęła mnie wyzywać od pedałów. Od pedałów, rozumiesz? Jakbym był gejem… przecież jesteś moim przyjacielem! Muszę ci pomagać! Ona tego nie rozumie! Ona myśli, że ja ją z tobą zdradzam! Rozumiesz?! Tak mi powiedziała! Ja jej powiedziałem, że skoro mi nie ufa, niech spieprza, a ona sobie poszła! Poszła sobie! Jejku, nawet gdybym wolał facetów… to w końcu nic złego! To też jest i trzeba to szanować! Akceptować! – miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Klepnąłem go po plecach. Z trudem zacząłem wypowiedź.
- Ja przepraszam, to chyba przeze mnie… jedź do niej, pogadaj… ja sobie dam radę, a ty o nią walcz! Jedź, zostań na tą noc, pogadacie, wszystko sobie wyjaśnicie…
- Nie. – przerwał mi. – Mam to w dupie. Skoro mi nie ufa i oskarża o takie rzeczy, to nasz związek chyba i tak nie ma sensu. Poza tym, to trochę bardziej skomplikowane…
Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, więc milczałem. Czułem, że o drażliwy temat, więc go nie poruszałem. Siedzieliśmy tak w ciszy jakąś chwilę.
- Chce ci się tu jeszcze siedzieć? – rzucił Zayn.
- Szczerze? Nie…
- To już, zwijamy się, jedziemy do mnie. Pogadamy trochę, pożalimy się…
Posłałem mu uśmiech i zadzwoniłem po taksówkę. Przy okazji spotkałem Nialla, któremu powiedziałem, że się zwijamy.
Po jakichś 15 minutach byliśmy pod chatą Malika. Weszliśmy i udaliśmy się do salonu. Od razu włączyłem radio (nawet nie wiem, na jakiej stacji), a towarzysz zasłonił okna i poszedł po piwo. Zawsze tak siedzieliśmy, gdy spotykaliśmy się na „męskich wieczorkach”. Na początku gadaliśmy o niczym, ale w końcu chłopak zszedł na temat, którego najbardziej się bałem.
- Nooo… stary, ale co to za jedna?
Nie odpowiedziałem. Bo niby co miałem mu powiedzieć?
- To powiedz chociaż, czy ją znam?
- Tak, znasz… i to bardzo dobrze… - wydukałem. Na więcej nie było mnie stać.
- No to powiedz, kto to! Jak ją znam, to mogę do niej zagadać i…
- Nie powiem ci… ni dam rady… - czułem się taki bezsilny… Chciałem mu powiedzieć, ale nie umiałem… Oczy zaczęły mnie piec. Cholera, nie dość, że tchórz, to jeszcze wyje… Schowałem twarz w dłoniach. Ta cisza była dobijająca.
- No powiedz mi, do cholery ciężkiej, kto to jest! – usłyszałem podniesiony głos przyjaciela.
Wtedy zrobiłem coś, czego bałem się najbardziej. To był impuls. Nie myślałem nad tym, co robię. Pozwoliłem ponieść się chwili.
            Pocałowałem go.
            Przywarłem do niego i połączyłem nasze usta. To było coś cudownego, magicznego… Nasze języki stykały się, walcząc że sobą. Nie chciałem tego kończyć, marzyłem o tym od dawna. Ale wreszcie, z trudem, oderwałem się od niego. Łzy same zaczęły płynąć mi po twarzy. Przecież nie mogę…
- Jaa… jaa… przepraszam… ja nie chciałem… cię ranić… byłeś… byłeś szczęśliwy… jaa… chciałem ci powiedzieć… ale… bałem się… że mnie… odepchniesz… ale ja… ja tak już nie mogę… wybacz mii… przepraszam, przepraszam… - jąkałem się, z trudem łapiąc oddech.
            Wstałem i zacząłem uciekać z domu. Wybiegłem na ulicę. Nie wiedziałem, dokąd zmierzam, po prostu nie docierało do mnie, co przed chwilą zrobiłem. Jak ja mogłem? Przecież go kocham! Jak ja mogłem mu zrobi coś takiego?! Parszywiec! Brzydzę się siebie! Co ja zrobiłem?!
Nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Byle dalej… Po jakimś czasie szybkiego biegu moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Zdołałem doczłapać do jakiegoś drzewa i upadłem przy nim. Zrobiło się chłodno. Z nieba lunął deszcz. A ja płakałem pod tym drzewem, nie mając siły, by wstać i schronić się gdzieś przed ulewą. Położyłem głowę na kolanach, zakryłem twarz dłońmi i zalewałem się gorzkimi łzami. Łkałem głośno, ale przecież byłem sam. Nikt mnie nie widział. Przez chwilę poczułem się jak zwykły człowiek, który też ma prawo do słabości, a nie jak sławny Liam Payne, na którego patrzy cały świat i od którego wymaga się bycia idealnym.
Usłyszałem kroki. Pewnie jakiś bezdomny szlaja się jak ja… jednak to nie był żaden nieznany mi człowiek…
- Czego uciekłeś?…
- Co ty tu robisz w taki deszcz? Wracaj do domu, przeziębisz się… – przerwałem mu. Mówiłem szybko, bez ładu. Cały drżałem, i to wcale nie z zimna.
- Bez ciebie nigdzie się nie ruszę! – zbliżył się do mnie.
Podniosłem głowę. Jego włosy były w nieładzie, był cały mokry i czerwony na twarzy. Mimo to, dla mnie wciąż był najpiękniejszą istotą, jaka kiedykolwiek chodziła po tej planecie. Wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Wstawaj, i nawet nie próbuj się sprzeciwiać – mówił spokojnie, ale stanowczo. Złapałem go za rękę i wstałem. Było mi głupio, sam nie wiem, czemu. Czułem się winny. Mogłem zniszczyć wszystko, co nas do tej pory łączyło. Jak mogłem być tak głupi?
- Jaa… naprawdę cię przepraszam…
- Ale za co? – zapytał mnie Zayn. Zaraz… Nie miał mi tego za złe?
- Aaalee… jak..? Nie jesteś zły, nie…
- Nie mam za co się gniewać – uśmiechnął się. Byłem kompletnie zbity z tropu. – Ty naprawdę nic nie rozumiesz? Ja… ja jestem taki, jak ty… czuję to samo, rozumiesz? Ja… ja… ciebie też… noo, wiesz… - wydawał się być zawstydzony. Był taki słodki…
- A Perrie? – rzuciłem tylko. To mi nie pasowało.
- To tylko przykrywka – powiedział smutno. – Wiesz, bałem się… nie dość, że innej wiary, innego kolory skóry, to jeszcze orientacji… Jakby świat się dowiedział, byłbym skończony! A tak, przynajmniej czułem się bezpieczniej. Ale na pewno nie byłem szczęśliwy… A przy tobie… zawsze byłeś inny niż wszyscy. Czuły, dyskretny, pomocny… Na tobie można było polegać… i ciągle można…
            Uśmiechnąłem się. Byłem najszczęśliwszą osobą na Ziemi. Wytarłem dłonią jego mokry, zimny policzek. Patrzyłem w jego bursztynowe oczy. Poczułem jego ręce założone na moją szyję. Zamknąłem oczy. I znów się pocałowaliśmy. Tym razem jednak czułem pewność. Szczęście. Nie miałem żadnych obaw. Myślami byłem tylko z NIM. Nasze języki czule się o siebie ocierały. Deszcz ciągle padał, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Trwaliśmy tak, dopóki nie zabrakło nam tchu. To była najbardziej romantyczna i cudowna rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem.
Wtedy już wiedziałem, że będziemy razem.

~***~

            Było nam bardzo ciężko. Wiele osób się od nas odwróciło. Straciliśmy pewną część fanów, niektórzy nie chcieli z nami współpracować. Odmawiano nam koncertów, nie wpuszczano do klubów… Nie zdołałbym wyliczyć osób, które atakowały nas na ulicy, wyzywały, przeklinały… To nie było proste. Na szczęście, ciągle mieliśmy chłopaków z zespołu. Na nich zawsze mogliśmy liczyć. Oni się nas nie wstydzili i życzyli nam szczęścia. Przy nich mogliśmy być po prostu sobą. Najważniejsze, że zespół wciąż istniał i byli ludzie, którzy pomimo naszej odmienności nie mieli do nas żalu.
            Doskonale pamiętam dzień, w którym się ujawniliśmy. To były walentynki. Udzielaliśmy wtedy wywiadu. W sumie, mieliśmy nic nie mówić, ale Zayn wpadł na ten pomysł spontanicznie, tuż przed wejściem na wizję. Zgodziłem się. Miałem dość ukrywania się. I zrobiliśmy to.
            Wiele osób nagle zaczęło nas unikać. Na koncert walentynkowy przyszło znacznie mniej ludzi, mało kto zaczepiał nas na ulicy, sprzedaż piosenek też spadła. Tylko paparazzi nie dawali nam spokoju. W końcu, mimo wszystko byliśmy światową sensacją. Czasami czułem się jak jakaś atrakcja turystyczna: każdy przyglądał mi się, jakbym co najmniej kogoś zabił. Bałem się, że przez nas nasza kariera się rozsypie. Że zniszczymy to, co jest dla nas tak cholernie ważne…
Równie dokładnie pamiętam nasz… pierwszy raz. To było podczas sylwestra. Fakt, byliśmy wstawieni, ale nie zachlani na amen. Spędzaliśmy go razem z chłopakami i jeszcze kilkoma najbliższymi przyjaciółmi, których „nie odstraszaliśmy”. W sumie wiedzieliśmy, że nie każdemu to się podoba, więc przy ludziach byliśmy wyjątkowo powściągliwi. Świetnie się bawiliśmy.
O północy wyszliśmy na ogromny taras (dodam, że byliśmy w domu Louisa). Odliczając, spytałem mojego chłopaka:
- Masz jakieś życzenie?
On tylko słodko się uśmiechnął i odparł:
- Mam jedno, małe marzenie. Żebyśmy już każdy Nowy Rok spędzali razem.
- Chcę tego samego – tylko tyle zdołałem wyszeptać mu do ucha.
Kiedy na niebie rozbłysły kolorowe fajerwerki, my złączyliśmy się w delikatnym, czułym pocałunku. Potem staliśmy przytuleni i podziwialiśmy rozświetlone niebo. Z kieliszkiem szampana w ręku wznieśliśmy toast.
- Za… spełnienie naszych marzeń?
- Tak, za spełnienie marzeń.
Stuknęliśmy delikatnie naszymi kieliszkami o siebie, po czym wypiliśmy trunek.
            Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Pomogliśmy przyjacielowi ogarnąć chatę i poszliśmy do mojego domu. Marchewa noc spędzał z Eleanor, Harry z Niallem koniecznie chcieli gdzieś jechać (podobno Loczek odkrył jakiś niesamowity klub), s co było z resztą nawet nie wiem. Weszliśmy do środka i udaliśmy się do salonu. Otworzyliśmy wino i po prostu byliśmy razem. Cieszyliśmy się tym wieczorem, tą nocą.
Około godziny 4:00 zacząłem czuć senność, więc by się odświeżyć, poszedłem wziąć prysznic. Zayn czekał w sypialni. Chciałem się ogolić, ale zapomniałem, że moja nowo zakupiona maszynka jeszcze nie znalazła się w łazience. Owinąłem się w ręcznik i udałem się do mojego pokoju, by zabrać potrzebne mi rzeczy. Kiedy otworzyłem drzwi, moim oczom ukazał się mulat w… samych bokserkach. W tle słyszałem spokojną, nastrojową muzykę. Podszedł do mnie i zaczął mnie namiętnie całować, a raczej kąsać w szyję. To było cudowne uczucie. Nawet nie poczułem, kiedy z moich bioder opadł ręcznik. Stałem przed nim kompletnie nagi, ale nie zwracałem na to uwagi.
W pewnym momencie Zayn odwrócił się i rzucił mnie (dosłownie) na łóżko. Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. Tylko kiwnąłem głową. „Zgadzam się”. Leżałem tak i pozwalałem, by chłopak pieścił swym językiem całe moje ciało. Szyja, tors, brzuch, schodził niżej i niżej. Nagle poczułem niebywałą przyjemność. Przygryzłem wargi, ścisnąłem w pięściach prześcieradło i odchylając głowę do tyłu, zacząłem cicho pojękiwać. W końcu poderwałem się i położyłem się na nim. Zmiana ról. Teraz to ja siedziałem na nim okrakiem i całowałem jego ciało, zbliżając się do jego bielizny. Bez zastanowienia zdarłem z niego bokserki. Jego „przyjaciel” od razu zareagował na tą czynność. Robiłem to, co on. Chciałem mu pokazać, jak go kocham. Nagle Zayn poderwał się i brutalnie odwrócił mnie na brzuch. Nim zdążyłem zareagować, usłyszałem własny krzyk. Czułem go w sobie. Byliśmy jednością. Wiedziałem, że czuje się teraz nieziemsko. Jeszcze mocniej wypiąłem tyłek. Byłem z siebie zadowolony. Dałem mu coś, czego nie dostał ode mnie jeszcze nikt. Wreszcie w całym pokoju dało się słyszeć głośne i przeciągnięte:
- Liaaaaaaaaam!!
Chłopak cały zesztywniał. Przez chwilę się nie ruszał. Mimo to ciągle czułem go przy sobie. Ponownie zbliżył się do mnie i po chwili wrócił do swoich wcześniejszych rytuałów. Wiłem się z rozkoszy jak wąż. Jęcząc, prosiłem, by nie przestawał. Jego usta były tak miękkie i delikatne… Sam zacząłem na cały dom wykrzykiwać jego imię.
- Zaaaaaaaaaayn!!!
Przyjemność, jaką czerpałem dzięki niemu, wciąż narastała. Czułem, że zaraz eksploduję. Wreszcie poczułem się spełniony. Osiągnąłem szczyt szczęścia, poczułem coś niewyobrażalnie cudownego. Mulat podniósł się. Całą twarz miał umazaną białą mazią. Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem, własnym językiem czyszcząc mu twarz. Wyczerpani padliśmy na łóżko. Usnęliśmy przytuleni.

Właśnie dziś mija rok, odkąd jesteśmy parą. Ten dzień miał być wyjątkowy. Mieliśmy spędzić go razem, świętując pierwszą rocznicę. Jeszcze nie wiedziałem, że data 17 października wcale nie będzie taka wesoła… ani dla mnie, ani dla Zayna… Nic tego nie wskazywało.
Dzisiejszą noc spędziliśmy razem. Wygramoliłem się z łóżka. Mój partner jeszcze spał. Postanowiłem przygotować mu śniadanie. Wyszedłem z sypialni tak, by go nie obudzić. Udałem się do kuchni i przygotowałem gofry z bitą śmietaną. Wszystko ułożyłem na talerzu i udałem się do sypialni. Tam czekał na mnie chłopak. Oczywiście, że skwaszoną miną, że budzę go tak wcześnie.
- Eeeeej, daj trochę pospać! – ziewnął i nakrył się kołdrą.
- Nie ma lekko – zaśmiałem się, zdzierając z niego nakrycie. – Jak się spało?
- Z tobą zawsze cudownie – usłyszałem głos mulata.
- Jak będziesz grzeczny, to coś dostaniesz!
- Uuuu, co takiego? – aż mu się te jego piękne oczka zaświeciły.
- Co powiesz na śniadanie do łóżka? – i podałem mu na tacy to, co przygotowałem. Zaczęliśmy się zajadać, karmiąc się nawzajem. Po posiłku byliśmy cali umazani śmietaną.
Wreszcie wstaliśmy z łóżka. Chwilę posiedzieliśmy, przytulając się. Potem Zayn udał się do łazienki, by wziąć prysznic. Ja zacząłem składać pościel. Usłyszałem wibracje telefonu chłopaka. Podszedłem do szafki, na której leżała jego komórka. Może to nie fair, ale spojrzałem, od kogo dostał wiadomość. Perrie… To niby nic złego. Pogodzili się, nawet zaprzyjaźnili… ale zaniepokoił mnie początek wiadomości.
„Hej ;* co u ciebie? Może…”
Tylko tyle mogłem zobaczyć. Bez namysłu odblokowałem klawiaturę i otworzyłem wiadomość. Czytałem dalej.
„… Może wyskoczymy gdzieś razem? Stęskniłam się! Daj znać jak coś xx”
„Boże, co to ma być, co to ma być?! Przecież on na pewno mnie nie zdradza! Nie, nie on! On by nie mógł! On mnie kocha! A może panikujesz? Ogarnij się, on nie mógłby!...”.
Przez głowę przelatywało mi milion myśli na minutę. Usłyszałem, że woda przestała płynąć. Oznaczyłem wiadomość jako nieprzeczytaną (jak dobrze, że jest taka funkcja…) i odłożyłem komórkę na miejsce.
- Stało się coś? Czego masz taką smutną minę? – chłopak wyszedł już z łazienki i usiadł koło mnie.
- Niee, wydaje ci się. Wiadomość dostałeś – wskazałem ręką na szafkę nocną. Nieźle się wysiliłem, żeby się uśmiechnąć.
- Eee tam, tylko operator… Li, przepraszam cię, ale muszę coś załatwić. Będę za jakieś dwie godziny. Pa! – cmoknął mnie w policzek i wyszedł.
            Coś tu nie gra. Przecież nie musiał ukrywać, że napisała do niego jego była! Poza tym, ona poprosiła o spotkanie, a on zaraz wychodzi… Bałem się. Że stanie się najgorsze. Że on jedzie do niej. Dla niej. Na samą myśl zacząłem się trząść. Postanowiłem poszperać w necie.
Przejrzałem mnóstwo stron plotkarskich. Poza kilkoma naprawdę starymi artykułami i zdjęciami zauważyłem jedno, dodane kilka dni temu. Były również zdjęcia.
„Perrie Edwards została ostatnio przyłapana na spotkaniu że swoim byłym chłopakiem, Zanem Malikiem. Młodzi nie szczędzili sobie czułości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że chłopak jest w związku, i to w dodatku z mężczyzną! Nie wiemy, czy jego związek z kolegą z zespołu, Liamem Payne, dobiegł końca. A może to romans? Jedno jest pewne – między tą dwójką znowu iskrzy!”
            Byłem naprawdę przerażony. Jak on mógł?! Czyli ja dla niego nic nie znaczę? Po co mu to było? Nawet jeśli chciałby do niej wrócić, czego mi o tym po prostu nie powiedział? A może on był że mną z litości…? Niee, to niemożliwe, nie ciągnąłby tego tak długo…
            Czytałem dalej. Ile złośliwości na nasz temat… ile chamskich komentarzy…
„Przestań się nad nim litować, skończ to!”
„Bądź facetem, a nie jakimś gównem pośrodku!”
„Weź nie niszcz mu życia, on kocha Perrie!”
„Hahaha, pedał zdradzony! Sensacja!”
„Przecież to się tak musiało skończyć”
„Chłopie, ona daje ci szansę, nie spieprz tego!”
            Czytałem to ze łzami w ozach. Ze złością zatrzasnąłem laptopa i wyszedłem z domu. Miałem tyle planów na wieczór… Właśnie dziś miało stać się coś wyjątkowego… tak długo planowanego przeze mnie… To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu, a coś czuję, że właśnie moje szczęście zostało zabite…
            Już wiedziałem, że są razem. Postanowiłem ich znaleźć.
            Kiedyś kolega wysłał mi aplikację umożliwiającą zlokalizowanie kogoś przez telefon. Szczerze wątpiłem, że będę musiał kiedykolwiek jej używać, a na pewno nie po to, by śledzić własnego chłopaka, ale… Włączyłem tą aplikację i wpisałem numer partnera. Od razu wskazał mi na restaurację na obrzeżach miasta. Zawsze tam z nią jeździł. Nie tak wyobrażałem sobie naszą rocznicę, ale wsiadłem do samochodu i udałem się do wyznaczonego miejsca. Jechałem z dość szybką prędkością, nie dbałem o to. Po prostu musiałem wiedzieć, czy on naprawdę mi TO zrobił.
            Po kilku minutach byłem u celu. Nie wysiadając z pojazdu obserwowałem ludzi w restauracji. Nagle przeraziłem się. Oni naprawdę tam byli… siedzieli w kącie i rozmawiali. Byli uśmiechnięci i weseli. Śmiali się. Widać było, że flirtowali. Poczułem, że płaczę. Łzy, jedna po drugiej, spływały po moich policzkach. Dlaczego to tak cholernie boli…?
Nie wytrzymałem. Wysiadłem z auta i otworzyłem drzwi. Stanąłem blisko ich stolika. W tym momencie ich twarze się zbliżyły… i pocałowali się. Po tym Zayn wziął kieliszek z winem i, jak gdyby nigdy nic, zaczął pić. Podszedłem bliżej.
- Masz mi może coś do powiedzenia? – chłopak aż się zakrztusił. Perrie wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami. Starałem się być twardy, ale nie umiałem. Po mojej twarzy znowu spływały łzy.
- Liam, ja…
- Za kogo ty mnie masz? – przerwałem mu. Mój głos się załamał. – Kim ja tak w ogóle dla ciebie jestem? Myślisz, że co, pobawisz się i wypieprzysz, jak zabawkę? Nie! Ja też mam uczucia! Ja cię kochałem! – teraz już wyłem i krzyczałem na niego, szlochając. – Pamiętałeś chociaż o naszej rocznicy?! Byłeś dla mnie wszystkim! Nie chcę cię znać!!! To koniec!!!
            Nie mogłem tego znieść. Wybiegłem z budynku, nie zważając na wszechobecnych paparazzich. Wsiadłem do wozu i odjechałem.
            Udałem się do domu. Wciąż nie mogąc się z tym pogodzić, usiadłem na podłodze w kuchni i zastanawiałem się. Czego to się tak skończyło…? Może on naprawdę ją pokochał? Jedno wiedziałem na pewno: dłużej tak nie mogę… mam plan… spełnię go…
Zacząłem szykować to, co miało być prezentem rocznicowym. Kolacja, świece, wino… Po godzinie wszystko było gotowe. Ciągle dzwoniący telefon zaczynał mnie denerwować. Wyłączyłem go. Wziąłem zeszyt, kopertę, pieniądze, założyłem kurtkę i wyszedłem z domu. Wróciłem się. „Paczka…”. Usiadłem w domu i dopisałem krótki list.
            Od razu udałem się na wymyślone przeze mnie miejsce. Zakopałem tam maleńki pakunek wraz z kartką, którą przed chwilą zapisałem. Tak, jak rok temu, zaczęło padać. Wspomnienia wróciły. Przynajmniej nie było widać łez… Deszcz zwilżył ziemię. Poprawiłem delikatnie kopczyk, upewniając się, że liścik przetrwa.
            Nie wiedziałem, dokąd pójść. Nie chciałem gadać z chłopakami, nie miałem ochoty na imprezę, nie miałem nawet siły, żeby się zalać w trupa. Po prostu chciałem iść. Przed siebie. Dopóki nogi nie odmówią posłuszeństwa. Nie chciało mi się żyć. I już postanowiłem. Skończę to. Na pewno.
Znalazłem ławkę. Usiadłem przy niej i zacząłem pisać kolejny list. Ostatnie słowo do Zayna.
Kiedy skończyłem, udałem się na pocztę. Tam zaadresowałem kopertę i wrzuciłem ją do skrzynki. Było już późno, poza tym sobota. Miałem pewność, że chłopak przesyłkę dostanie najszybciej w poniedziałek. Napisałem jeszcze jedną kartkę. Tą schowałem do kieszeni.
Poszedłem na wiadukt. Tutaj przyszedłem, kiedy zrozumiałem, że go kocham. Kiedy zerwałem z Danielle. Wspomnienia wróciły. Wtedy nie skoczyłem. Ale teraz nie wyobrażałem sobie dalszego życia. Stanąłem na krawędzi. „Skoczyć, nie skoczyć, skoczyć, nie skoczyć…”. „To tylko jeden krok…”. Bałem się. Cholernie się bałem.
Nie. Nie jestem tchórzem. Skoczę.
Wciąż nie byłem pewien, co zrobić. Patrzyłam na jadące auta. Że łzami w oczach trzymałem notes. Zacisnąłem powieki. „Przepraszam, kochanie… Tak będzie lepiej…”.
Zrobiłem ten krok.
Gdy leciałem, czułem wolność, strach i szczęście naraz. To koniec…
Ułamek sekundy… piorunujący ból…

~***~

Jak mogłem mu to zrobić? Przecież go kochałem … Wbiegłem do jego domu. Tam czekała kolacja. Dwa nakrycia, a jego nie ma… wyłączony telefon leżał na sofie…
To już rok…
Czułem się bezsilny. Czułem pustkę. Bałem się o niego. Obdzwoniłem wszystkich naszych przyjaciół. Nikt nic nie wiedział. Pomimo późnej pory wyszedłem na miasto, by go poszukać. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz. „Jak przed rokiem…”. Szwędając się po mieście zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę było mi dobrze z Per… Ostatnio się zbliżyliśmy… to było coś zupełnie innego, niż za pierwszym razem… Może w niej też się zakochałem…? Ale czy tak się da? Da się kochać kobietę i mężczyznę jednocześnie…?
Łaziłem do trzeciej nad ranem. Nie znalazłem go. Zdruzgotany i zawiedziony wróciłem do mieszkania.
W nocy nie mogłem spać. Śniły mi się koszmary, a sen miałem płytki.
Rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Wstałem, by otworzyć.
- Pan Zayn Malik? – przede mną stało dwóch policjantów.
- Tak, a co się stało? – byłem co najmniej zdziwiony. I nagle zacząłem się bać. „Nie, tylko nie to…”
- Musimy zabrać pana na przesłuchanie w sprawie śmierci pana Liama…
- Co, proszę? – przerwałem mężczyźnie. – Nie, to przecież niemożliwe! NIEMOŻLIWE!!!
Patrzyłem na mundurowych jak na debili. Usiadłem przy ścianie i zacząłem przeraźliwie płakać.
Więcej nie pamiętam.
Te kilka dni było najgorszymi w moim życiu. Nic, a nic nie jest w stanie opisać mojego bólu. Tylko płakałem, modliłem się i przepraszałem Liama za to, co mu zrobiłem.
Dwa dni po jego pogrzebie zajrzałem do skrzynki pocztowej. Bezmyślnie przerzuciłem wszystkie koperty. I tylko jedna przykuła moją uwagę. Jego pismo… nerwowo rozszarpałem papier i wziąłem list do rąk.

Kochanie!
Jeśli to czytasz, to najprawdopodobniej już mnie tu nie ma. Przepraszam Cię za wszystko, co mogło ci sprawić przykrość. Wiedz, że chciałem dla Ciebie jak najlepiej.
Nie gniewaj się na mnie. Po prostu nie widziałem innego wyjścia. Tylko tak mogłem sprawić, żebyś mógł być szczęśliwy. Z kimś, kogo naprawdę kochasz.
Życzę tobie i Perrie wszystkiego, co najlepsze. Nie znikaj z jej życia, bo jesteście dla siebie stworzeni. Nie zniszcz tego z mojego powodu.
Proszę cię, wybacz mi. Ja bez ciebie nie umiałem żyć, bo to TY jesteś moim życiem.
Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
Bądź szczęśliwy. Nie zapomnij o mnie. Pamiętaj, że ci wybaczyłem. Dziękuję za wszystkie wspólne chwile. To był najcudowniejszy czas.
Żegnaj.

Twój Liam      

p.s. Od policji powinieneś niebawem dostać jeszcze jedną wiadomość. Będziesz wiedział, o co chodzi.

            Płakałem. Tylko tyle w tej chwili byłem w stanie zrobić.
            Zadzwoniłem do Perrie. Nie widziałem jej od tego feralnego obiadu. Powiedziałem, że musi do mnie przyjść. Była po 15 minutach.
- Proszę, przeczytaj to – bez przywitania podałem jej kartkę. Sam usiadłem na kanapie i dalej się załamywałem. Po chwili Per podeszła do mnie. Poczułem jej delikatne ręce na ramionach.
            Przez następnych parę godzin siedzieliśmy w ciszy, po prostu będąc razem. Zrozumieliśmy, że był mega dojrzały, skoro zaakceptował nasz związek.
            Po jakimś czasie w drzwiach stanęła policja. Podała mi małą karteczkę. „Liam, jak zawsze punktualny…”. Powiedzieli mi, że muszą wiedzieć, co ten list może znaczyć. Odczytałem.
Tam, gdzie poznałeś mnie tak, jak jeszcze nikt.
Tam, gdzie poznałem cię mocniej.
Doskonale wiedziałem, o co chodzi. Gdzie iść. Zacząłem biec. I znowu z nieba lunął deszcz. Nie zważając na to, biegłem na miejsce. Miejsce naszego pocałunku.
Stanąłem przed drzewem. To przy nim siedział Liam… Moją uwagę przyciągnęła świeżo rozkopana ziemia. Zacząłem grzebać w niej gołymi rękami. Wyciągnąłem jakieś pudełko i nieco zniszczoną karteczkę. Na szczęście, tekst był nienaruszony.

To już ostatnia wiadomość.
Ten prezent miałeś dostać podczas kolacji. Chciałem, byś był już zawsze mój. Wiem, ślub był nierealny, ale chciałem niejako ci się oświadczyć. Stąd ten prezent. Noś go zawsze przy sobie, wtedy przy tobie będę. To twój szczęśliwy kamień. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Zawsze będę cię kochał. Żegnaj.

            Otworzyłem paczkę. W środku był… pierścionek. Wielki, z czarnym okiem. Włożyłem go od razu. „Już zawsze będziemy razem…”
Tak więc, to mój pierwszy shot :3 Mam nadzieję, że wam się podoba :) x
Fakt, bez happy endu, ale pisałam go na konkurs, były konkretne wymagania, i tak wyszło... ale tak mi się cholernie podoba, że musiałam go tutaj wrzucić :3

W tej części polecam cudownego bloga, pisanego przez cudowną dziewczynę - hello-in-my-world.blogspot.com WARTO PRZECZYTAĆ!
PROSZĘ WAS, KOMENTUJCIE! To sprawa życia i śmierci!
W komentarzach podajcie swoje blogi, a jeśli tylko znajdę chwilkę, na pewno odwiedzę ;) 
Podawajcie też swoje Twitterowe nazwy, będę was informować o kolejnych wpisach :3


Kocham Was!